Dom Kory Jackowskiej na Warmii na początku nie miał światła, ani wody. Miał jednak wielką zaletę: stał nad jeziorem. A przyjaznym żywiołem piosenkarki jest woda.
— Miałam trzynaście lat, kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Olsztyna, bo tutaj zamieszkała moja siostra — wspomina Kora. — A ja przyjeżdżałam do niej w czasie wakacji.
Nad jeziorem w pobliżu Olsztyna dzierżawiła niewielką działkę, gdzie wybudowała maleńki domek, taki jak dla krasnoludków. W połowie lat 80. wybudowałam, dzięki siostrze, mój własny. Był jeszcze mniejszy, dla ptaszków. Nie miał ani wody, ani światła. A wtedy przyjeżdżałam na wakacje z małymi dziećmi. Patrząc na to z perspektywy lat, dziwię się, ile w nas było zapału, jak uwielbialiśmy tam spędzać lato.
Warunki były spartańskie. W dodatku nie miałam samochodu. W sklepach na półkach stał tylko ocet i musztarda, a wszystko dostawało się spod lady.
Na szczęście w latach 80. popularność Kory ułatwiała jej życie.
— Mieliśmy łatwiej, ale trzeba pamiętać, że niektórych rzeczy po prostu nie było — dodaje. — I nie było alchemika, który nagle by je stworzył. Jakoś się jednak żyło i wspominam to z sentymentem i bez bólu.
Dom piosenkarki został kupiony w fabryce domków letniskowych. Przeszedł już kilka modernizacji, kilka razy był przebudowany. Jak mówi Kora, czasami łapie się na tym, że lepiej byłoby go zburzyć i wybudować od nowa.
— Ale myślę, że nawet w takiej kondycji, w jakiej jest, przeżyje mnie — żartuje.
— Ale myślę, że nawet w takiej kondycji, w jakiej jest, przeżyje mnie — żartuje.
Piosenkarka najlepiej odpoczywa na Warmii, chociaż zarzuciła pływackie maratony.
— Zdarzało się, że wskakiwałam do wody i przepływałam wpław całe jezioro. Woda jest moim przyjaznym żywiołem — opowiada. — W ten sposób znajdowałam się na śniadaniu u mojej siostry. Witałyśmy się i płynęłam z powrotem. Bardzo lubię pływać i bezpośredni kontakt z wodą. Nie istnieją dla mnie łódki, mam do nich stosunek obojętny, żeby nie powiedzieć niechętny. Nasze jezioro objęte jest strefą ciszy i chciałabym, żeby wszystkie jeziora objęto zakazem używania łódek o napędzie mechanicznym. To jest niedobre i dla ludzi, i dla zwierząt.
Kiedy powstawał jej dom, w okolicy nie było dużo zabudowań. Wszystko zmieniło się w latach 90., kiedy większość olsztynian zaczęła doceniać uroki wiejskiego życia i masowo budować letnie siedziby za miastem.
— Na szczęście mam bardzo duży teren i to pozwala mi wciąż cieszyć się intymnością — podkreśla Kora, która nie chce podać nazwy miejscowości, ani nazwy jeziora, gdzie spędza wakacje. — Chociaż porównując to do otwartej przestrzeni, którą mieliśmy kiedyś, gdy nie stawialiśmy wokół siebie płotów, jest zupełnie inaczej. Teraz cały teren jest już pocięty na mniejsze działki, wszystko zupełnie inaczej wygląda. Rozbudowuje się też wieś, przez którą przejeżdżam. Rajski klimat jest już przeszłością. Pod mój dom podchodziły sarny, o tej bliskości przyrody kiedyś napisałam piosenkę „Owady podniosły skrzydła do lotu”.
Trzymam się tego miejsca. Kiedy okaże się, że ludzi, domów i hałasu wokół będzie za dużo, to zastanowię się nad przeprowadzką. Mam też mieszkanie w Krakowie, gdzie czasem zagląda moja siostra Anna ze szwagrem, w Warszawie dom, w którym mieszkam z synami i Kamilem. Mam więc trzy domy: w Krakowie, Warszawie i Olsztynie.
— Do mojego domu pod Olsztynem przyjeżdża rodzina, przyjaciele — mówi artystka. — Dla mnie jest to czas, który spędzam z siostrą. Nie mamy już rodziców, żyje tylko brat, który mieszka teraz w Krakowie. Takie spotkania są nam potrzebne. Dobrze się więc złożyło, że swoje miejsce znalazłam koło Olsztyna, obok siostry. To ona jest dla mnie kotwicą na Warmii.
Teraz, kiedy tylko przychodzą wakacje, odwiedza też przyjaciół, którzy zamieszkali na Warmii, Mazurach, Suwalszczyźnie.
— Bardzo dużo moich przyjaciół pobudowało swoje letniska na Warmii i Mazurach — dodaje. — Latem krążę więc, próbując odwiedzić ich wszystkich. Nie jest tak, że odwiedzając ich leżę i pachnę, ale jest to związane ze wspólnym przebywaniem i pływaniem.
— Będąc w Olsztynie korzystam z kuchni mojej siostry, albo sama gotuję, bo już mam warunki, żeby to robić — stwierdza. — Pichcenie to przyjemność. Lubię zupy, gotuję je bez mięsnych dodatków, z samych warzyw.
Warzywa do zupy kupuje na ulubionym rynku przy Grunwaldzkiej w Olsztynie.
Warzywa do zupy kupuje na ulubionym rynku przy Grunwaldzkiej w Olsztynie.
— Można mnie brać za autochtonkę, dlatego, że to już kilkadziesiąt lat przebywam w jednym miejscu — uśmiecha się. — Widzę, jak zmienia się Olsztyn. To zmiany na lepsze, miasto robi się zadbane.
Piosenkarka wszędzie: do studia telewizyjnego, nad jezioro, na wręczenie nagród przychodzi z ukochanym psem, bolończykiem. — W miejscach publicznych słyszę czasem pretensje, że przyszłam z psem. A ja nigdzie się nie ruszam bez niego. Moja Ramona nigdzie beze mnie nie bywa i ja też nie. Chodzę więc tylko do takich miejsc, gdzie jesteśmy mile widziane obie.
Katarzyna Janków-Mazurkiewicz
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez