Małgorzata Kalicińska: Powroty na Mazury

2010-05-06 13:36:17
Małgorzata Kalicińska: Powroty na Mazury

O tęsknocie za Mazurami, czarodziejskiej różdżce i pisarskiej terapii rozmawiamy z Małgorzatą Kalicińską, autorką bestsellerów „Dom nad rozlewiskiem” i „Powroty nad rozlewiskiem”.

Minęły dwa lata, odkąd wyjechała pani z Mazur. Tęskni pani?

— Z jednej strony bardzo. Do tej pory, kiedy o tym mówię, łamie mi się głos. To czarodziejska kraina, zostawiłam tu wielu wspaniałych przyjaciół. Ludzi niezwykle prostych, ale takich absolutnie do serca. A z drugiej strony nie mam jeszcze w sobie na tyle odwagi, żeby przyjechać tam i uściskać ich wszystkich. Serce chyba pękłoby mi w najgrubszym miejscu.

Ma pani z nimi stały kontakt?
— Z wieloma osobami tak. Są to oczywiście kontakty przez telefon. Nie pozrywałam tych znajomości.

Kilka postaci w „Domu nad rozlewiskiem” było wzorowanych na tych żyjących w okolicach Pasymia.
— Na ogół nie zdradzam tych tajemnic. To tak, jakby z góry powiedzieć, że w kryminale zabił kelner. Są tam rzeczywiście prawdziwe osoby. I może właśnie dlatego, że będą czytać ten wywiad, wolałabym nie zdradzać ich nazwisk. Aczkolwiek znakomicie wiedzą, że się na nich wzorowałam. A jeśli wzoruję się na prawdziwych postaciach, nigdy nie są to bohaterowie negatywni. Jeżeli są pełne mojej pisarskiej miłości, to właśnie dlatego, że z nimi spotkałam się na Mazurach. Może przyjdzie taki moment, kiedy życie okaże się przychylniejsze dla nich wszystkich. Żyją w niedostatku pracy. Brak pracy jest głównym problemem w województwie warmińsko-mazurskim problemem, związana z tym jest beznadzieja. Jakbym miała czarodziejską różdżkę, to strasznie chciałabym pomóc. Niestety, jej nie mam.


Pani też było ciężko. Na Mazurach pani mąż zainwestował wszystkie pieniądze, żeby założyć pensjonat. Jednak interes się nie powiódł, straciliście wszystko. Jak udało się wam podnieść?
— Nie podnieśliśmy się. Straciliśmy ten majątek do cna. Wszystko zostało przejęte przez syndyka i sprzedane innej osobie. To też jest krwawiącą raną i może dlatego nie jestem w stanie tam pojechać. Mąż zaczynał od zera, żeby żyć i dalej funkcjonować. Jest mądrym, silnym człowiekiem, więc stawił temu czoła. Ja z kolei wsiąkłam w literaturę. Bardzo bym chciała, żeby to było wsiąknięcie, które mnie będzie zajmowało, wierzę, że będę dalej pisać.

„Dom nad rozlewiskiem” był dla pni terapią?
— Zdecydowanie tak. Pisałam ją jako rodzaj autoterapii. Kiedyś mama mi powiedziała, że jak nie mam się komu wygadać i wypłakać, to papier jest cierpliwy. Wszystko przyjmie. Żeby więc ukoić się po przykrych zajściach w moim życiu, zaczęłam pisać do szuflady taką opowieść. Oczywiście krytycy mogą mnie posądzić o grafomanię, ale niech to robią. Jeśli ta grafomania jest czytana i owijana wokół szyi jak ciepły szalik, to znaczy, że jest fajna. Nie będę się pochylać pod batem krytyki.

Katarzyna Janków-Mazurkiewicz

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB