Maryla Rodowicz: Kocham Mazury i Winnetou

2010-05-06 13:22:31 (ost. akt: 2010-05-06 13:21:39)
Maryla Rodowicz: Kocham Mazury i Winnetou

— Ja sobie nie wyobrażam życia bez Mazur. Corocznie tu przyjeżdżam, by odpocząć. Mam nawet marzenie, by na stałe osiąść między jeziorami - mówi Maryla Rodowicz

— Była Maryla biesiadna, teraz jest z kowbojskim przytupem...
— Maryla z przytupem była od początku. Od pierwszych chwil grałam piosenki inspirowane muzyką country. Nawet kiedyś przebierałam się a to za kowboja, a to za Indiankę. Już w szkole średniej miewałam takie pomysły. To były czasy, gdy kochałam się w Winnetou. Dlatego też na wszystkich balach maskowych występowałam nawet jako Indianin! Do dziś Winnetou jest wielkim bohaterem mojej młodości. Gdy zaczęłam grać na gitarze, zainspirowało mnie właśnie country i folk. Zaczynałam od Boba Dylana i folkowych utworów. Zresztą country i folk przewijają się przez wszystkie moje płyty. Nigdy nie zrezygnowałam z tych inspiracji. Byłam nawet dwa razy na festiwalu country w Stanach Zjednoczonych — w Cansas i Oklahomie. I dostałam dwa razy nagrodę. Blisko mi więc do kowbojów.

— Nie ma country bez koni...
— Jasne, że nie ma. Ja je uwielbiam! Ta końska miłość przeszła nawet na moją córkę. Ćwiczy ujeżdżanie według zasad naturalnego jeździectwa. Jeździ do Stanów, do swojego guru i tam trenuje. Ale konie trzyma niedaleko Pasymia.

— A kiedy pani pierwszy raz wsiadła na konia?
— W latach siedemdziesiątych. To był czas ogromnej fascynacji końmi. Startowałam nawet w zawodach jeździeckich i skakałam przez przeszkody. Byłam niezła, bo wygrałam konkurs aktorów i dziennikarzy. Ale było to tak dawno temu...

— Lubi pani Mazury?
— Ja sobie nie wyobrażam życia bez Mazur. Corocznie tu przyjeżdżam, by odpocząć. Mam nawet marzenie, by na stałe osiąść między jeziorami. Ostatnie parę lat jeżdżę w okolice Ełku. Tam jest taki wspaniały półwysep i pensjonat prowadzony przez moją znajomą. Ciągnie mnie w te strony, bo nie ma tu turystów. Jest wielki zielony teren i niewiele osób w zasięgu wzroku.

— Rozumiem, że ucieka pani w głuszę...
— Wcześniej jeździłam do Nart koło Jedwabna, ale tam przychodziły całe wycieczki, by mnie oglądać.
— Była pani atrakcją regionu? — Każdy chciał zrobić sobie ze mną zdjęcie i wziąć autograf. Dlatego postanowiłam szukać tej głuszy, o której pani mówi. Na Mazurach na szczęście są takie miejsca. Pod Ełkiem właśnie takie znalazłam.

— A teraz — w tej głuszy — co jest dla pani atrakcją?
— Lasy i jeziora. Ale nie tylko. Łowię również ryby. Zakładam robaki na haczyk i zarzucam wędkę. Patrzę na spławik i tak mija mi czas. Nie płynę jednak łódką na środek jeziora, by tam posiedzieć, bo boję się wody. Siadam z wędką na brzegu i delektuję się ciszą. Tak jest bezpiecznie i przyjemnie. Łatwiej znaleźć cień, gdy słońce praży.
>>> Zobacz: Kora Jackowska: Woda jest moim żywiołem
— Jaką największą rybę pani wyciągnęła? — Na ogół wyciągam płotki i okonki. Nie zależy mi na biciu rekordów w wędkarstwie. Lubię patrzeć na wodę i na spławik, bo to mnie bardzo relaksuje. Mazurskie wody w tej kwestii są najlepsze. Żadne wielkie wodne kolosy mnie nie interesują. Tak, polskie wody są najlepsze. Polski klimat jest niezastąpiony.

— Łowi pani... A co z grzybami?
— Też uwielbiam zbierać. Oj, ale dawno nie byłam na grzybach.
>>> Zobacz: Piękna jest ta droga
— Popularność bywa męcząca? Ciężkie jest życie gwiazdy?
— Jeżeli unika się miejsc, gdzie jest pełno ludzi, to nie. Jeżeli się znajduje swoje miejsce na Mazurach, jest nawet przyjemne.

Ada Romanowska
a.romanowska@gazetaolsztynska.pl

Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB