Żywiczny zapach Mazur

2009-10-13 00:00:00

Rozmowa z Januszem Małłkiem, historykiem, profesorem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, synem Karola Małłka — założyciela Mazurskiego Uniwersytetu Ludowego.

— Gdzie się dla pana zaczynają Mazury, kiedy wraca pan w rodzinne strony?
— Kiedy jadę drogą z Torunia do Olsztyna, to gdzieś za Lubawą. Kiedy jadę dołem, to koło Lidzbarka Welskiego, może nie samego miasta, ale lasów i pierwszych jezior. Kiedy jadę koleją, to liczę też od lasów przed Iławą. Coś się wtedy zmienia, w powietrzu czuje się ten żywiczny zapach.

>>> Zobacz: Warmińskie opowieści pani Brygidy

— A Działdowo? Stoi przecież jeszcze dom przy ulicy Lidzbarskiej, gdzie w 1937 roku się pan urodził.
— Jest trochę odrapany, ale stoi.

— Gdzie jest więc pana dom rodzinny? W Działdowie, Rudziskach Pasymskich, gdzie pana ojciec, Karol Małłek, prowadził Mazurski Uniwersytet Ludowy, czy może w Krutyni, gdzie mieszkaliście potem?

>>> Zobacz: Każdy chwalił Boga po swojemu

— Działdowo pamiętam przede wszystkim z 1945 roku, kiedy po wojnie wróciliśmy tam z Radości pod Warszawą, gdzie ukrywał się ojciec. Nie mam z Działdowa najlepszych wspomnień, z powodu atmosfery odwetu, jaka wtedy panowała. Pewnie to jest tam jakoś tam wytłumaczalne, ale w każdym człowieku powinno być jednak coś takiego, jak przebaczenie. Wtedy czuło się tą nienawiść a ofiarami padali najczęściej niewinni ludzie. Ojciec bardzo przeżywał wywózki. (Karol Małłek, krótko był wtedy starostą działdowskim - red.)

— Wielu Mazurów, których wywieziono wtedy w głąb Rosji, nigdy już nie wróciło. Większość pozostałych, za życia tylko jednego pokolenia, opuściła potem rodzinne strony.
— Zakładając w Rudziskach Pasymskich Mazurski Uniwersytet Ludowy, ojciec chciał ich zatrzymać przy Polsce. Chyba właśnie Rudziska, ze względu na wspaniały krajobraz, położenie, ciepło rodzinne — wtedy rodzina była jeszcze razem — najbardziej wspominam jako dom rodzinny.

— Dojeżdżał pan rowerem do szkoły w Pasymiu.
— Rowerem, chyba że ktoś mnie podwoził furmanką. W szkole uczyła mnie m.in. Katarzyna Niszkówna, słuchaczka II kursu Mazurskiego Uniwersytetu Ludowego, potem tegoż uniwersytetu nauczycielka. Mieszka teraz w Niemczech. Ostatnio w rozmowie telefonicznej wspominaliśmy, jak ona uczyła mnie arytmetyki,
a ja ją — prawidłowej polskiej wymowy.

>>> Zobacz: Mazury? A gdzie to jest?

— Prawie wszyscy uczniowie tego wyjątkowego uniwersytetu wyjechali z Polski.
— Niestety, chyba z 90 procent, nie tylko zresztą do Niemiec, ale także do Szwajcarii, Kanady. I nie tylko Mazurzy, ale na przykład staroborzędowcy, Filiponi. Kiedy zdarzało mi się z kimś z nich rozmawiać, nigdy się nie spotkałem z opinią, że ojciec ich w Rudziskach repolonizował. Jeśli któryś z uczniów chciał zostać przy niemieckości, uznawał to. Do ostatniej chwili — aż do momentu kiedy zaczęły się represje wobec Mazurów, działaczom, na przykład Janowi Lippertowi, wytaczano procesy a uniwersytet rozwiązano — ojciec miał nadzieję, że uda się Mazurów przywrócić Polsce. Uważał, że chociażby ze względu na język, są jej bliscy. Potem, kiedy mieszkaliśmy w Krutyni, 90 procent mieszkańców to byli jeszcze Mazurzy. Tak samo w kościele, wtedy jeszcze ewangelickim, w Ukcie. Mówili gwarą, ale przecież po polsku zawsze się można było porozumieć.

— Właśnie do Krutyni trafiła pana rodzina z Rudzisk.
— Najpierw do Gutkowa, pod Olsztynem. Ojciec nie tak od razu został wyrzucony, dostał jeszcze jakieś stanowisko wizytatora. Bardzo jednak przeżył likwidację uniwersytetu, rozchorował się i prędko przeszedł na emeryturę. A do Krutyni pojechaliśmy, bo matka dostała tam posadę nauczycielki.

>>> Zobacz: Jestem Warmiakiem i Mazurem

— Karol Małłek cieszył się tam sławą "króla Mazurów", przyciągał wielu sławnych ludzi.
— Rzeczywiście gościli u nas pisarze: Eugeniusz Paukszta, Seweryna Szmaglewska, Jerzy Putrament. Igor Newerly, zanim przeniósł się do domu w Zgonie, przez jakiś czas nawet u nas mieszkał. Przyjeżdżali także politycy np. długoletni marszałek Sejmu, Czesław Wycech z ZSL-u, który wcześniej, jeszcze w czasie wojny, pomagał się ojcu ukrywać. Bywali też u nas warszawiacy z STS-u: Andrzej Jarecki, Jarosław Abramow-Newerly, Agnieszka Osiecka, Jerzy Markuszewski. Ojciec zarażał ich swoją mazurskością, ale pamiętamy, jaka była wtedy bieda. A u nas na jakiś chleb ze smalcem zawsze można było liczyć.

— W pana wspomnieniach jest opis pańskiej konfirmacji z początku lat pięćdziesiątych, w której w Mrągowie uczestniczyło dobre pięćdziesiąt osób. Wyobraża pan sobie, żeby dziś zebrać na Mazurach pięćdziesięciu młodych ewangelików, konfirmantów?
— Wtedy w Mrągowie była nas nawet setka. Dziś w kościelnych sprawozdaniach czytam, że na Śląsku Cieszyńskim, w konfirmacji ciągle uczestniczy pięćdziesiąt, siedemdziesiąt osób. Sprawozdania z Mazur mówią o dwóch, pięciu, czasem siedmiu młodych.

>>> Zobacz: Mazurzy wracają na Mazury

— Co Mazur, profesor historii, myśli dziś patrząc na koniec tamtego świata?
— Niestety, tego procesu nie da się odwrócić. Bardzo to przeżywali Mazurzy z pokolenia mojego ojca. Oni się tu przecież urodzili, za wszelką cenę chcieli utrzymać tę ludność w Polsce. A tu raptem taka zmiana. Jakby Mazurów wymiotło, jakby jakieś tsunami przeszło.

— I mamy Mazury bez Mazurów...
— Taki nasz los, Staroprusów, straconego ludu. Mazurów, ale także Warmiaków, których nawet katolicyzm nie zatrzymał przed wyjazdem. Czy była szansa ich zatrzymać? Może, gdyby były inne warunki ekonomiczne? To są prawidłowości dziejów. Historyk jest wobec takich spraw bezradny.

Stanisław Brzozowski
s.brzozowski@gazetaolsztynska.pl

Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.