Na Mazurach dzieją się rzeczy okropne

2009-06-08 00:00:00

Znikający pejzaż mazurskich lasów. Hałas przejeżdżających tirów zamiast ryku jeleni. Takie są współczesne Mazury. Pisarz Kazimierz Orłoś, który ma tu swój dom tęskni za dawną ciszą i spokojem.

Z Krainą Tysiąca Jezior był związany od dziecka. Mając trzynaście lat przyjeżdżał tu z rodzicami. Pierwszy raz w 1948 roku.

— Po wojnie rodzice wynajęli pokój w pensjonacie we wsi Krutynia, dziś Krutyń — wspomina Kazimierz Orłoś, pisarz, autor „Cudownej meliny” i „Letnika z Mierzei”. — Mieszkaliśmy u Mazurki, Frau Szczepek. Wtedy wieś była zamieszkana głównie przez Mazurów. Do tej samej właścicielki przyjeżdżaliśmy jeszcze w czterdziestym dziewiątym i pięćdziesiątym roku. Bawiłem się z dziećmi Mazurów, którzy między sobą rozmawiali po niemiecku, a do mnie mówili po polsku.

>>> Zobacz: Glotowo: Warmińska Kalwaria

Niedługo po wojnie Krutyń nie miała światła, w domach wieczorami płonęły lampy naftowe. Do miejscowości nie prowadziła żadna asfaltowa droga. Nie było komunikacji. Na stację do Ruciane (teraz Rucianego) po gości przyjeżdżał zamówiony woźnica z furmanką.

— Byłem dzieckiem wojny — opowiada pisarz. — Kiedy wybuchła, miałem cztery lata. Z końcem wojny — dziesięć lat. Jako dziecko przeżyłem straszne rzeczy. Kiedy przyjeżdżaliśmy na Mazury, przypominały mi raj.

>>> Zobacz: Mazury to siódmy ściek świata

Na Mazury wrócił w latach studenckich. Wynajmował pokój u Mazura Wilhelma Podświadka. Mazurzy mieli polskie nazwiska. W Krutyni mieszkali Sitkowie, Cieślikowie, Dąbrowscy. Mieli za to niemieckie imiona: Johann, Hans, Walter.

>>> Zobacz: Coraz mniej jezior w krainie jezior

Przyszły pisarz przyjeżdżał do Krutyni przez kilka lat. Po studiach zaczął pracę i w związkach z Mazurami nastąpiła przerwa. Było to też w czasie, kiedy po powieści „Cudowna melina” komunistyczna cenzura zakazała druku jego tekstów w kraju.

W latach 70. pracował jako referent prawny Warszawskiego Przedsiębiorstwa Robót Drogowych, budującego trasę szybkiego ruchu Warszawa-Katowice. Mieszkał w Piotrkowie Trybunalskim, potem w bazie w Ignacowie. Od 1977 roku poświęcił się działalności literackiej w drugim obiegu, współredagował wydawany w podziemiu kwartalnik „Zapis”. W końcu w 1979 roku kupił dom nad Krutynią, dwa kilometry od Jeziora Mokrego. Dom zbudowano w latach 20. Skromny, nieduży.

Na podwórku pojawiła się studnia, trzeba było zrobić remont. Dom był bardzo zaniedbany. Kiedy pisarz kupował dom, mieszkali w nim już kolejni właściciele. Ci przedwojenni emigrowali.


— Jestem związany z tym miejscem od lat — dodaje Kazimierz Orłoś. — Traktuję dom jako mój azyl. Tutaj mogę izolować się od zgiełku i różnych spraw — podkreśla. — Nie mam telewizji, nie słucham radia. Staram się odciąć od męczącej rzeczywistości. To jest miejsce, gdzie piszę książki. Na Mazurach, wprawdzie w innym miejscu, w latach 1970- 71 w leśniczówce koło Piecek, napisałem „Cudowną melinę”, którą wydano we Francji w Bibliotece Kultury u Jerzego Giedroycia, ponieważ w kraju cenzura zatrzymała druk ze względu na negatywnego bohatera- sekretarza partii. Wydanie w Polsce książki było niemożliwe. Tu też powstawały powieści z lat 90.

Na Mazurach pisarz często chodzi nad jezioro, jeździ rowerem. Tutaj też na wakacje przyjeżdżał syn Maciej, znany prezenter. Więcej czasu spędzała w Krutyni jednak córka pisarza Joanna. Teraz przyjeżdża rzadziej, bo kupiła dom na Suwalszczyźnie.

Mazury współczesne się zmieniły. Nie ma już Mazurów, którzy wyemigrowali w latach 60. i 70. do Niemiec. Zastąpili ich nowi mieszkańcy, głównie osadnicy z Kurpi. Inna jest też przyroda.

— Widzę, jak wszystko dookoła się zmieniło — stwierdza pisarz. — To są już inne Mazury. Jest droga asfaltowa, komunikacja, wodociągi.

Chodząc po lesie wokół domu, napotyka z roku na rok coraz więcej myśliwskich ambon. Samochody myśliwych parkują w środku lasu. Myśliwi ustawiają też lizawki z solą dla jeleni na linii strzału.

— To jest zupełnie sprzeczne z etyką myśliwską — denerwuje się Orłoś.
Mazury to zdaniem artysty skarb, którego nie doceniamy. Na świecie tereny podobne do mazurskich są chronione.

— Z roku na rok przybywa wyrębów — podkreśla. — Zdaniem leśników jest to bardzo korzystne. Prawda jest inna: nowe lasy wyrosną dopiero za kilkadziesiąt lat. Należę do Stowarzyszenia na rzecz utworzenia Mazurskiego Parku Narodowego, poza tym na rzecz ochrony Mazur działa również Stowarzyszenie Sadyba. Wciąż alarmujemy, że na Mazurach konieczne jest utworzenie Mazurskiego Parku Narodowego. Mazury wpisano na listę najpiękniejszych miejsc na ziemi. Jest głosowanie, medialny szum, a jednocześnie widać, jak są niszczone.
Jednym z powodów niszczenia niepowtarzalnego krajobrazu to wycinka przydrożnych drzew. Można to zaobserwować jadąc samochodem. W skali Mazur to tysiące drzew wycinanych co roku. W dodatku okolicę rozjeżdżają tiry.

— Dzieją się rzeczy okropne i Ministerstwo Środowiska tego nie dostrzega — stwierdza pisarz. — W czerwcu ma odbyć się konferencja w sprawie utworzenia parku narodowego, który chroniłby przynajmniej centrum tego regionu z jeziorem Śniardwy i kawałkiem Puszczy Piskiej. Ludzie boją się, że park narodowy zahamuje rozwoju regionu, że nie będzie można chodzić po lasach i łowić ryb. To mity, które wciąż pokutują. Jeśli w tym tempie nadal będą wycinane lasy, to zanim powstanie park narodowy, pozostaną tu tylko zagajniki.

Pisarz lato i jesień spędza w swoim mazurskim domu. Często zostaje tu do pierwszych śniegów. Mówi, że to miejsce jego pracy. Przyroda jest tłem jego opowiadań. Najbardziej inspirują go ludzkie losy.


Katarzyna Janków-Mazurkiewicz

k.jankow@gazetaolsztynska.pl
Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.