Każdy chwalił Boga po swojemu

2009-06-12 00:00:00

W Jabłonce wymieszali się ludzie różnych narodowości i wyznań, miejscowi i przybysze z zewnątrz. W ostatnią sobotę podejmowano tutaj Niemców z Depstedt, którzy od ponad dwudziestu lat organizują pomoc charytatywną dla mieszkańców tej mazurskiej wioski.

Jabłonka koło Nidzicy. Malownicze, przedwojenne domy z czerwonej cegły z zielonymi okiennicami. W sąsiedztwie domki letniskowe. U podnóża wsi rozciągnięte jezioro Omulew. Jeden sklep, wiejska świetlica, wypożyczalnia kajaków w centrum wsi. Kościółek rzymskokatolicki i cmentarz za nim, trzysta metrów od niego kaplica ewangelicka. W sąsiedztwie Jabłonki leży wieś Natać Mała, w której letniskowy dom ma Wojciech Jaruzelski.
— Nic nadzwyczajnego — mówią ludzie w Jabłonce o posiadłości byłego prezydenta. — Dom jak dom, u nas są ładniejsze.
>>> Zobacz: Stary rybak i jezioro Wulpińskie
Pierwsze dary
przyjechały w 1984
Spotkanie, na które zaprosił nas Remigiusz Miernik, mieszkaniec Jabłonki, odbywa się na posesji jego brata, Dariusza. Poznajemy gości z Debstedt, liczącej ponad tysiąc mieszkańców wsi koło Bremy. Grillujemy, rozmawiamy. Po polsku, niemiecku, na migi. Pomoc dla rodzin w Jabłonce organizują trzy małżeństwa : Peter i Brygida Burkhardt, Dietrich i Doerte Solbrig, Karl Heinz i Ingrid Vogel, Peter i Ursel Meifner. Dziś przyjechały trzy pierwsze.
Jak doszło do tego, że Niemcy zainteresowali się Jabłonką?
W tłumaczeniu pomaga nam Anna Romaniuk z Nidzicy, która spędziła już raz wakacje w Debstedt i bardzo jej się tam podobało.
— Oto moja żona, Brigitte, która pochodzi z Gardyn koło Nidzicy — przedstawia Peter Burkhardt, właściciel sklepu z dywanami w Bremie. — Jej ciotka mieszkała w Jabłonce. Wiele nam o tej wsi opowiadała. Kiedy u was ogłoszono stan wojenny i przyszły trudne czasy, pomyśleliśmy sobie, że warto pomóc tym najbiedniejszym z Jabłonki. Zorganizowaliśmy wśród mieszkańców Debstedt zbiórkę pieniędzy, leków, odzieży, żywności. Ale pierwszy transport z darami udało się wysłać dopiero w 1984 roku.
Leki rozprowadził Aleksander Miernik, lekarz z Jabłonki.
Niektórzy byli zaskoczeni: Niemcy tak bezinteresownie dają? Bo bywało, że tu zatrzymywały się samochody z Niemiec i turyści częstowali dzieci cukierkami, ale też robili zdjęcia do gazet.
>>> Zobacz: Glotowo. Warmińska Kalwaria
Historia Wilhelma
Maxina
Większość tych, co dokładają się do zbiórki, to emeryci. Dary przychodziły i przychodzą dwa, trzy razy do roku. Obie strony wysyłają do siebie listy. Zawiązały się korespondencyjne przyjaźnie. Kiedyś mieszkańcy Jabłonki zaprosili Niemców z Debstedt do siebie.
— Było lato roku 1988, kiedy samochodem wyruszyliśmy na Mazury — wspomina Peter Burkhardt. — Dotarliśmy do Jabłonki późnym wieczorem.
— Kiedy obudziliśmy się rano, zobaczyliśmy wschodzące nad jeziorem słońce — wspominają uczestnicy tamtej wycieczki. — Ten widok i malownicza wieś, nad którą unosiła się mgła, był urzekający.
>>> Zobacz: Sołżenicyn: Prusy 1945
Dowiedzieli się, że mieszkają tu jeszcze Mazurzy, ewangelicy.
— Kiedyś Mazurzy stanowili większość. I większość deklarowała niemieckie pochodzenie — opowiada Janusz Czepło, którego ojciec w Jabłonce kupił dom od Mazura Nowosadko. — Były jednak wyjątki, jak Wilhelm Maxin. Nie krył swojej sympatii do Polski i za nią głosował w plebiscycie 1920 roku. I to się potem na nim zemściło. Kiedy w Niemczech nastał Hitler, Maxina ktoś zamordował. Chodzą pogłoski, że to jego syn, esesman, który przebił go piką do rąbania lodu.
Janusz Czepło pokazuje nam tabliczkę z napisem "Wilh. Maxin", którą tamten, mazurskim zwyczajem, umieścił na murze domu.

Wielka ucieczka
i osiedleńcy
W czasie drugiej wojny zabrano wszystkich dorosłych mężczyzn. Do pomocy kobietom i starcom w gospodarstwie dano robotników przymusowych z centralnej Polski.
— Wojna! — mówią Niemcy z Debstedt. — Cóż, to zła rzecz. U nas i u was niemal każda rodzina straciła kogoś na wojnie. Trzeba robić wszystko, żeby oba narody, polski i niemiecki jednać.
W styczniu 1945 roku do wsi wpadli radzieccy kawalerzyści. Grabili z domów to co cenniejsze, czego uciekający nie zabrali ze sobą.
— Czasy, dajtie czasy (zegarki), krzyczeli! — wspominali po latach miejscowi Mazurzy. — Potem władzę przejęło wojsko i milicja. A ci, co stąd nie wyjechali do Niemiec, zaczęli wyjeżdżać później.
W 1947 roku do pobliskiej Rudy ( Małgi) koło Muszak przywieziono Ukraińców z akcji "Wisła". Wśród nich rodziców Piotra Romaniuka.
— Ledwie zdążyli zagospodarować się, stanąć na nogi, a już oświadczono, że mają się wynosić, bo na Muszkach powstanie poligon — mówi z goryczą Romaniuk. — Domu rodzicom nie zapewniono, więc znaleźli go sobie sami, w Jabłonce.
Do wsi ściągali i zajmowali poniemieckie domy przybysze z Wileńszczyzny, z Kurpi, centralnej Polski. Wśród nich był ojciec Remigiusza Miernika, Aleksander, lekarz, który objął ośrodek zdrowia.
Z czasem ludność napływowa wymieszała się z miejscową. Każdy chwalił Boga po swojemu. Katolicy pobudowali swój kościół, a ewangelicy, którym wspomagał duchowo ksiądz proboszcz Jerzy Otello z Nidzicy, wielki miłośnik Mazur, postawili tutaj kaplicę.
Oglądamy obie świątynie. Katolicki kościół góruje nad wsią. Do kaplicy ewangelickiej, której wieżyczkę ledwie widać z szosy, prowadzi dróżka. Z tyłu metalowa bramka, przedwojenna, ręcznie kuta, zapewne wymontowana z jakiegoś starego ogrodzenia.
Nabożeństwa odbywają się tutaj raz w tygodniu. Ukraińcy z Jabłonki wyznania grekokatolickiego jeżdżą do cerkwi przy Mc’ Donaldzie w Olsztynie, prawosławni do cerkwi przy alei Wojska Polskiego.

Władysław Katarzyński
w.katarzynski@gazetaolsztynska.pl
Pokaż Jabłonka na większej mapie
Uwaga! To jest archiwalny artykuł. Może zawierać niaktualne informacje.
Tagi: jabłonka